muzyka

środa, 25 czerwca 2014

rozdział 15

Gdy byłam już w domu, była godzina osiemnasta. Poszłam na górę, by się rozpakować. Kostium i ręcznik położyłam obok rzeczy do prania, suszarkę odłożyłam na półkę a szampon na oparcie wanny. Zeszłam do kuchni, by coś zjeść. Byłam wyczerpana i głodna.
Zrobiłam sobie naleśniki. Zjadłam kilka, zaspokajając swój głód. Resztę zostawiłam dla mamy, która napisała mi, że będzie za 15 minut. Jak wystygną, nie będą już takie dobre.
Siadłam na kanapę, po czym włączyłam telewizor.
Zwykle wolę oglądać filmy na laptopie. Szczególnie romantyczne lub horrory.
Poszłam na górę. Gdy byłam w moim pokoju, zamknęłam za sobą drzwi. Nadal nie mogę uwierzyć, że jutro wyjeżdżam. Ot tak zostawiam moje całe dotychczasowe życie. Nowi znajomi, nauczyciele, szkoła, akademik.. Chyba najbardziej nie chcę opuszczać swojego pokoju. Jest tu tak przytulnie. Białe meble, idealnie pasują do beżowych ścian, na których wiszą ramki ze zdjęciami. Na biurku leży tablica korkowa, którą dostałam od "przyjaciół" na moje siedemnaste urodziny. Teraz nie utrzymuję kontaktu z żadnym z nich. Co prawda ich nienawidzę, ale nie będę chować prezentu. To nadal jest jakaś pamiątka. Myślę, że czas spędzony z nimi nie był zmarnowany. Lubiłam ich. Okazali się fałszywi, ale spędziłam z nimi kilka naprawdę dobrych lat.
W pokoju mam też kilka miętowych puf z różowymi kropkami. Duże okno, na jednej ze ścian, okrywa koronkowa firanka. Na łóżku z ramą, widnieje jasna narzuta w kwiaty. Wystrój jest słodki i spokojny.
Zaczęłam pakować bagaż podręczny. Włożyłam tam najpotrzebniejsze rzeczy. Puszysty koc, położyłam obok, żeby o nim jutro nie zapomnieć. Byłam zmęczona, więc poszłam spać.

***

-Lucy! -Usłyszałam budzące mnie krzyki.
Przecierając oczy chwyciłam po telefon. Była czwarta nad ranem.
-Musisz już wstawać! -wrzaski nie ustawały.
-Taa, już wstaję! -odpowiedziałam z trudem wstając z łózka.. Nie byłam rannym ptaszkiem. Nie jestem dobra we wczesnej pobudce.
Normalnie chyba bym zabiła osobę, która mnie obudziła o tej godzinie, ale dzisiaj byłam jej wdzięczna. Za dwie godziny mam już czekać na lotnisku, sam dojazd zajmie nam jakieś pół godziny. To właśnie jest NY. Nawet o piątej rano nie uniknie się korków. Ludzie tutaj zazwyczaj się wszędzie śpieszą.
Wyszłam na balkon, by oszacować pogodę.
Było chłodno. Promyki słoneczne powoli wysówały się zza chmur, ale był lekki wiatr. Czego mogłam się spodziewać o czwartej rano?
Postanowiłam, że włożę lekko porwane szorty i luźną bluzkę w panterkę.
-Mamo! Gdzie jest moja nowa bluzka? Jestem pewna, że odkłam ją wczoraj na komodę!
-Spokojnie, Lucy. Chodzi ci o tę w panterkę? Wyprasowałam ci ją. Wisi na wieszaku na klamce od drzwi.
-Okej, dzięki! Chyba za bardzo denerwuję się wylotem. -odpowiedziałam z uśmiechem.
Szybko wciągnęłam na siebie szorty, po czym wciągnęłam w nie bluzkę w brązową panterkę.
Poszłam do łazienki, by namalować codzienne kreski i włożyć na twarz trochę podkładu. Rozczesałam pofalowane włosy, po czym spięłam je w luźnego koka.
W pośpiechu wzięłam swoją torbę, koc włożyłam pod pachę i szybko zbiegłam w dół schodów, do kuchni.
Było tak wcześnie, lecz jednak chciałam coś zjeść na śniadanie, ostatni raz w swoim domu.
Ku mojemu zaskoczeniu, na stole czekały tosty z dżemem.
-To dla mnie? -zapytałam niedowierzając.
-Tak Lucy, częstuj się. -powiedziała mama wchodząc na górę.
-Dziękuję.. -Gdzie idziesz?
-Na górę, po twoją walizkę. Jedz, jedz. Mamy niewiele czasu! Już czwarta pięćdziesiąt!
Do buzi włożyłam ostatni kawałek. Nagle zobaczyłam mamę, która targa walizkę po schodach.
-To co Lucy? Jedziemy!
-Umm, tak -odpowiedziałam z uśmiechem, po czym włożyłam na siebie czarne vans'y i skórzaną kurtkę. Jest całkiem ciepło, ale wzięłam ją na wszelki wypadek. Nigdy nie wiadomo, jaka pogoda nas nastanie.
Weszłyśmy do samochodu. Całą drogę myślałam o wylocie. Nie miałam na nic siły.
Gdy dojechałyśmy na lotnisko, szybko chwyciłam moją walizkę. Podeszłam do mamy i mocno ją przytuliłam. Wiem, że możemy się długo nie widzieć. Ta myśl mnie martwi, ale sądzę, że damy radę.
Zaczęła mi szeptać coś do ucha. Połowy wyrazów nie byłam w stanie zrozumieć, ale puściłam jej przyjazny uśmiech, po czym odeszłam. Bardzo się spieszyłam, ponieważ muszę jeszcze przejść odprawę.. o 8 wylot!
Z torebki wyjęłam bilety, oraz niezbędne dokumenty.
Stanęłam w długiej kolejce na lot do Settle. Gdy nadeszła moja kolej, odłożyłam walizkę na ruchomą taśmę, która zabrała ją do luku bagażowego. Chwilę później musiałam przejść prześwietlenie ubrania i sprawdzenie bagażu podręcznego. Te wszystkie czynności zajmują tyle czasu. Nigdy tego nie lubiłam. Oh, zapomniałam, że do samolotu nie mogę wziąć dużo picia.
Pani sprawdzająca, wyrzuciła do kosza kilka butelek z niegazowaną wodą.
Nadal nie zrozumiem tego, że przy odprawie wyrzucają picie, a tuż po niej można sobie kupić stracony napój. Może na tym zarabiają? Na lotniskach wszystko jest droższe..
Gdy skończyłam wszystkie sprawdzania, poszłam na ławkę. Usiadłam na niej wygodnie, po czym wyjęłam laptopa. Oh, jakie szczęście, że wzięłam swojego modema.. Pewnie teraz umierałabym z nudów.. Zaczęłam czytać wszystkie wiadomości.. Było ich tak dużo,  że ledwo usłyszałam zagadujący mnie głos.
-Mogę? -zapytał. Po głosie stwierdziłam, że to mężczyzna.
Spojrzałam w górę. O matko. Był to przystojny chłopak w moim wieku. Tak przynajmniej myślę. Miał lekki, idealny zarost. Brązowe oczy idealnie pasowały do ciemnych, rozwalonych na wszystkie strony włosów. Wyglądał jak po seksie, ale jednocześnie był taki zadbany i uroczy.
-Tak, jasne, siadaj. -powiedziałam robiąc mu miejsce obok mnie.
Był tak blisko.. Jego zapach przejął całe moje płuca. Był idealny.
-Gdzie lecisz? -zapytał.
-Settle. -oznajmiłam z uśmiechem.
-O, ja tez! -powiedział zadowolony.
-Jak masz na imie? -dodał.
-Lucy. Lucy Price.
-A ty? -zapytałam zaciekawiona.
-Jestem Jake Carter. Miło mi Cię poznać, Lucy.
Naszą rozmowę przerwał dzwonek, w którym powiadomiono wszystkich, że samolot do Settle wylatuje za 10 minut.
-Miło się gadało! Muszę lecieć, pa! -powiedziałam pośpiesznie pakując laptopa do torby.
-Do zobaczenia! -odpowiedział, po czym zaczęłam się oddalać.
Byłam już przy wejściu do korytarza, który prowadził na dwór. Miła pani poprosiła mnie o bilet i dowód. Gdy pokazałam jej swoje dokumenty, pośpiesznie wpuściła mnie do wnętrza ciemnego korytarza.
-Miłego lotu! -powiedziała na pożegnanie. Z uśmiechem kiwnęłam głową, na znak, że usłyszałam. Gdybym odpowiedziała, nie byłoby mnie słychać, ponieważ między nami była już całkiem spora odległość.
Wyszłam na dwór w momencie, kiedy po osoby lecące do Settle przyjechało kilka małych autobusów. Szybko wsiadłam do ostatniego. Zanim się obejrzałam, zaparkowaliśmy obok ogromnego samolotu. Do środka weszliśmy po długich, doczepianych schodach. Gdy byłam na pokładzie, zajęłam swoje miejsce. Załoga każdego przywitała, pokazała wszystkie niezbędne instrukcje i życzyła udanego lotu.
No to dziesięć godzin przed nami! -powiedziałam sama do siebie, zaraz po ruszeniu.

*Jeśli przeczytałaś/eś zostaw komentarz.

1 komentarz:

  1. Cudowne!!!! Zakochałam się w tym opowiadaniu!!!! *.* :3 czekam na next!

    OdpowiedzUsuń